Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Racot: Wyszła na tory trzymając Adasia w ramionach. Oboje zginęli na miejscu

DAN
Rodzina zajmowała małe, jednopokojowe mieszkanie. Z małżeństwem i 3,5 letnim chłopcem mieszkała jeszcze matka Andrzeja i jego siostra
Rodzina zajmowała małe, jednopokojowe mieszkanie. Z małżeństwem i 3,5 letnim chłopcem mieszkała jeszcze matka Andrzeja i jego siostra Daniel Andruszkiewicz
W niedzielę wieczorem na torach w Kościanie zginęła 23-letnia Katarzyna J. Dziewczyna miała na rękach swojego 3,5 letniego synka Adasia. Także on nie miał szans na przeżycie. Mieszkańcy Racotu, bo tam właśnie mieszkała z mężem, są w szoku i zadają sobie jedno pytanie: co mogło być powodem tej tragedii? Wyjaśnić ma to policyjne śledztwo, które funkcjonariusze prowadzą pod nadzorem kościańskiej prokuratury.

- W sprawie zostali już przesłuchani maszynista oraz mąż ofiary. Pierwszy z nich twierdzi, że kobieta trzymając dziecko na rękach, wyszła przed lokomotywę w ostatniej chwili. Co do wyjaśnień złożonych przez męża nie chcę się wypowiadać z uwagi na dobro śledztwa - mówi Rafał Wojtysiak, zastępca Prokuratora Rejonowego w Kościanie.

Zobacz też: Kościan: Młoda kobieta i 5-letnie dziecko zginęli pod kołami pociągu intercity

Do tej pory nie udało się odnaleźć listu pożegnalnego, ani niczego, co wskazywałoby na to, że Katarzyna J. chciała targnąć się na własne życie. Dlatego też śledczy nie wykluczają, że tragedia do której doszło w niedzielę około godziny 18.20 pomiędzy ulicami Gostyńską, a wiaduktem na ulicy Północnej w Kościanie, nie musiała być udaną próbą samobójczą, a nieszczęśliwym wypadkiem. W opinii mieszkańców tej niewielkiej podkościańskiej wsi, druga z hipotez jest bardzo mało prawdopodobna.

Prawie nikt nie znał Katarzyny J. osobiście, bo do Racotu sprowadziła się z mężem niecałe dwa miesiące temu. Pochodziła ze Szklarki pod Krosnem Odrzańskim. Po tym, jak poznała Andrzeja, zamieszkali wspólnie w Zielonej Górze. Poznali się zresztą przez przypadek. Chłopak dzwonił do kolegi i przez pomyłkę wybił na klawiaturze telefonu niewłaściwy numer. Potem kontaktował się z Katarzyną jeszcze kilkakrotnie, spotkali się i postanowili pobrać. Kiedy pojawiły się problemy finansowe przeprowadzili się do jego matki, właśnie do Racotu. On od razu znalazł pracę w Kościanie. Ona zajęła się wychowywaniem chłopca. Mieszkali z teściową i siostrą Andrzeja w małym mieszkaniu składającym się z pokoju, kuchni i łazienki.

- Jej nie znałam. Znam za to jej męża i jego mamę. On się tu wychował. Od dziecka był bardzo spokojny, ułożony. Kilka lat temu zmarł mu ojciec i wtedy musiał zatroszczyć się o rodzinę. Stał się głową domu. Pracował, nigdy nie widziałam, żeby nadużywał alkoholu. Nie potrafię sobie wyobrazić, że mógłby zrobić komuś krzywdę - przyznaje Jolanta Beszterda, sołtysowa Racotu.

Jolanta Beszterda przekonuje, że rodzinne relacje małżonków i ich teściowej wyglądały normalnie. Nie było drastycznych sytuacji, o których by wiedziała lub słyszała od mieszkańców. Zapewnia, że to nie był patologiczny dom, co jak mogłoby się wydawać, skutkować mogło samobójstwem dziewczyny.

- Jesteśmy w szoku, bo nawet jeśli miała problemy i postanowiła się zabić, to po co zabrała ze sobą na tory dziecko - pyta sołtysowa.

To pytanie zadaje sobie chyba każdy z mieszkańców wsi. Nie wszyscy jednak twierdzą, że codzienność w jakiej żyła rodzina, przypominała sielankę.

- Coś musiało być na rzeczy - mówi bliski sąsiad i znajomy Andrzeja J. - Moim zdaniem dziewczyna mogła nie wytrzymać nerwowo. Od kiedy się wprowadzili, to słychać było hałasy i kłótnie pomiędzy nią i siostrą Andrzeja. Bratowej ciągle coś nie pasowało, a to że coś źle ułożyła, a to że coś zrobiła nie tak. Monika wszystkich tu skłóciła. Do nas nie odzywa się od dłuższego czasu - dodaje.

Jak było naprawdę, tego nie wiadomo. Być może wyjaśni to śledztwo, które pod nadzorem miejscowej prokuratury prowadzą kościańscy policjanci. Obecnie są oni bardzo oszczędni w podawaniu jakichkolwiek informacji na temat przyczyn tej tragedii.

- Ustalamy okoliczności, w jakich doszło do tego zdarzenia. Nic więcej nie mogę powiedzieć z uwagi na dobro pokrzywdzonych i tajemnicę śledztwa - ucina Artur Ustasiak, rzecznik prasowy Komendy Powiatowej Policji w Kościanie.

Funkcjonariusze ustalają, czy Katarzyna J. planowała odebrać życie sobie i swojemu dziecku. Nie wiadomo jeszcze, czy wyłącznie w tym celu pojechała w niedzielne popołudnie do Kościana. Mieszkańcy sądzą, że tak.

- Widziałam, że wychodziła już w piątek po południu. Potem zniknęła w sobotę wieczorem. Raz zabrała dziecko, a raz nie. Rodzina nie wiedziała gdzie są, bo nawet jej szukali. Jak wyszła w niedzielę, to już nie wróciła - mówi Grażyna Kasprzak, której drzwi znajdują się tuż obok mieszkania rodziny J.

Sąsiadka twierdzi jednak, że domowych awantur nie słyszała. Nie zauważyła też, żeby domownicy borykali się z większymi problemami. Pamięta uśmiechnięte i otwarte dziecko, które bawiło się na podwórku. Nie przypomina sobie jednak, by widziała uśmiechniętą Katarzynę. Ta, jak przyznają mieszkańcy z którymi mijała się na ulicach, nie uśmiechała się wcale. Jeśli miała jakieś problemy, to zachowywała je dla siebie.

- Ta rodzina nie występowała do nas z wnioskami o udzielenie jakiejkolwiek pomocy. Mieszkali tu od niedawna. Nikt z sąsiadów nie zgłaszał nam też, że coś mogło funkcjonować tam nie tak, jak powinno - tłumaczy Bożena Lewińska, kierowniczka Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Kościanie, pod który podlega również sołectwo w Racocie.

Dołącz do nas na Facebooku

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Dziennik Zachodni / Wybory Losowanie kandydatów

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na leszno.naszemiasto.pl Nasze Miasto