Wiadomo było i tak, że widzowie premiery "Pięćdziesięciu twarzy Greya" sobie nie odpuszczą. Być może eksperymentować się po prostu nie opłacało. Film dostał w USA kategorię R, co oznacza, że osoby poniżej 17. roku życia mogą obejrzeć go w towarzystwie dorosłych. Gdyby był nieco mocniejszy, niepełnoletni nie mieliby do kin wstępu. Tego producenci boją się najbardziej. Być może słusznie, bo „Pięćdziesiąt twarzy Greya” to niewinna bajka dla nastolatek, a nie zapowiadany najostrzejszy film roku.
Ta bajka więcej ma wspólnego ze „Zmierzchem”, który zainspirował E. L. James do grafomańskiego opisu swoich fantazji, niż chociażby z „Nimfomanką”. Porównanie Greya z filmem Von Triera obnaża pruderyjność, jaką przepełnione jest amerykańskie kino, podczas gdy w europejskim nie ma rzeczy niedozwolonych. W filmie Sam Taylor-Johnson seks jest na poziomie tandetnej, wieczornej erotyki z podrzędnych telewizji. Nie ma w nim najmniejszego dreszczu emocji związanego z przekraczaniem własnych granic.
Ale kiedy żałuję, że twórcy nie pozwolili sobie na odrobinę więcej, chodzi mi wcale nie o większą dosłowność scen seksualnych. Mam na myśli chęć zabawy z materiałem źródłowym, czekam na puszczenie oka do widza, na choćby odrobinę humoru.
Co o filmie myślą widzowie z Poznania?
Przeraźliwie nudny harlekin
Twórczynie (reżyserią i scenariuszem zajęły się kobiety) stawiają na miotanie się głównej bohaterki między chęcią eksperymentowania, a strachem i potrzebą „normalnego związku”. W efekcie na ekranie oglądamy wiadomości wysyłane przez Anę do Greya z niezwykle subtelnie zalokowanego produktu, śmiesznie aseksualne wkładanie sobie do ust ołówka i wpatrywanie się w swojego „dominatora” spojrzeniem sarenki. Wszystko to przeplecione bezcelowymi ujęciami luksusowych przestrzeni, zdjęciami drogich samochodów i scen z lotu helikopterem. Nuda, jaka leje się z ekranu przez dwie godziny, powoduje, że wzrok ucieka w kierunku wyjścia z sali kinowej.
Jeśli przyjąć wariant optymistyczny, wyczekiwanego „puszczenia okiem” można doszukać się w jednym z dialogów – Christian Grey ostrzega swoją „uległą”, że jeśli jeszcze raz przewróci oczami, to przerzuci ją przez kolano. Każda scena z tego harlekina – od absurdalnie błyskotliwych spostrzeżeń podczas wywiadu Any z Greyem, przez ratunek bohaterki przed przejeżdżającym samochodem tuż po oświadczeniu „Nie jestem mężczyzną dla ciebie”, po kiczowatą psychologię postaci perwersyjnego biznesmena rzędu „Wychowała mnie narkomanka i prostytutka” – wywracanie oczami prowokuje.
Ten dialog przypomina tym samym, że "Pięćdziesiąt twarzy Greya" to głupia bajeczka i nikt tego nie próbuje ukrywać. Szkoda, że przełożenia przez kolano – nie dosłownie, a w celu potrząśnięcia widzem - nie można się doczekać. Ale może jest nim właśnie frekwencja na seansach. Bo jeśli ktoś tu kogoś „pieprzy”, a nie kocha, jak mówi Grey, to Hollywood nasze kieszenie, nie bawiąc się w zaspokojenie naszych nawet najniższych zachcianek, na których żeruje.
Ocena: 2,5/10
Pięćdziesiąt twarzy Greya
USA 2015, melodramat
reż. Sam Taylor-Johnson
wyst. Dakota Johnson, Jamie Dornan
Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?