Przypomnijmy, że u Ani zdiagnozowano potrójnie ujemnego raka piersi. To najbardziej agresywna odmiana nowotworu. Młoda kobieta, mama trójki dzieci usłyszała od lekarzy w Polsce najgorszą diagnozę. Ich zdaniem nie było szans na skuteczną terapię. Jednak Ania nie poddała się i zdecydowała się na eksperymentalną terapię w USA. Na początku ubr. wraz z mężem, pełna nadziei, wyleciała do Stanów Zjednoczonych. W lipcu dołączyły do nich dzieci: córka i dwóch synów.
- Niemal rok spędziliśmy w USA. Chociaż byliśmy tam w najlepszych rękach tęskniliśmy do domu, do naszych bliskich, do przyjaciół – mówi Włodzimierz Korza.
Za oceanem pomogło im wiele osób. Dzięki sympatycznemu deweloperowi przez wiele miesięcy mogli mieszkać za darmo. Potem udało im się wynająć mieszkanie po okazyjnej cenie.
- Okazyjnej bo zamiast 2.5 tys. dolarów płaciliśmy 2 tys. dolarów miesięcznie – tłumaczy Włodek.
Choć ceny jak na polską kieszeń były straszne, to spotkali na swej drodze wielu aniołów, którzy pomagali im w kwestiach finansowych i formalno – prawnych.
- A najbardziej nasze cudowne Kasia oraz Dorotka. Oczywiście stresów nam nie brakowało. W lipcu przyleciałem po dzieci do Polski, żeby zabrać je do USA. Po wylądowaniu w Kalifornii niczego nie byłem pewien, bo Ania dopiero czekała na zgodę na pobyt w celu kontynuacji leczenia. Zatrzymano nas na lotnisku, a w mojej głowie plątanina myśli: czy nas wpuszczą, czy może mnie deportują? – relacjonuje leszczyniak.
Aby leczyć się legalnie za oceanem trzeba spełnić wiele formalności. To trwa, a czas ucieka, szczególnie gdy walczy się z tak trudnym przeciwnikiem jak nowotwór.
- Trzeba jednak przyznać, że leczenie w USA jest na najwyższym poziomie. I nie chodzi tu tylko o nowoczesne terapie i dostęp do nowoczesnych leków. Ja przede wszystkim mówię o podejściu lekarzy do pacjentów. Była empatia i ogromna kultura osobista. Pani doktor Melinda Telli na moment nie pozwoliła Ani zwątpić w zwycięstwo. Trzymała za rękę, głaskała. Nikt nas nie rozdzielał tylko dlatego, że trwa pandemia, nikt nie chował się za tele poradą. Ania miała glejt, że potrzebuje mojego wsparcia i to wystarczyło, abym mógł jej towarzyszyć przez cały czas. Nie czuła się samotna. Nawet kiedy w nerwach napisałem mejla do pani doktor przyjęła to ze zrozumieniem i nie pogniewała się na mnie – mówi W. Korza.
W USA małżonkowie byli też pod wrażeniem praktycznych rozwiązań w podziale ról między lekarzami i personelem medycznym.
- Z niczym nie trzeba było czekać. Lekarz przyjmował Anię, a tym czasie już inna osoba zajmowała się wypisywaniem dokumentów, a kolejna odpowiedzialna była za opatrunek. Wszystko szło sprawnie. Bez zbędnych kolejek, czekania. W poniedziałek nasza pani doktor podjęła decyzję o operacji. W środę nie było już terminu, ale za to w piątek Ania już było operowana – tłumaczy Włodzimierz Korza.
Najgorsze za nimi. Teraz Anię czeka dalsze leczenie w Polsce. Postanowili jednak z Włodkiem oddać światu, tyle dobra ile sami dostali. I właśnie dlatego zakładają Fundację Potrójnie Pozytywna.
Pomysł aby założyć fundację chodził Włodkowi po głowie od samego początku. Tym bardziej, że po wylocie do USA, gdy ich historia pojawiła się w mediach, odbierali mnóstwo telefonów od osób, dla których leczenie w Ameryce było jedyną nadzieją na przeżycie.
- Nie wszyscy mieli jednak tyle szczęścia, czasu i wsparcia co my. Wiele osób nie decyduje się na taki krok, bo boją się piętrzących przed nimi problemów. Przecież to nie tylko kwestia leczenia ale wiele przyziemnych kwestii do rozwiązania: dokumentów, tłumaczeń, mieszkania. I w tym właśnie nasza fundacja chce pomagać! Zdjąć z głowy tych osób te problemy socjalno – bytowe, aby mogli skoncentrować się wyłącznie na zdrowieniu. Marzy nam się stworzenie specjalnego hotelu, gdzie będą mogli przebywać chorzy i ich rodziny. Razem, nie ponosząc wydatków – tłumaczą Korzowie.
Kiedy w kwietniu br. wylądowali w Polsce przywitał ich ….śnieg. Po słonecznej Kalifornii to było jak dostać obuchem w głowę.
- Wszyscy się pochorowaliśmy. Nie tylko z powodu fatalnej aury, ale podróży która trwała w sumie 3 dni. Ale rodzina i własne łóżko oraz radość dzieci, które znów mogły spotkać swoich przyjaciół, były bezcenne – uśmiecha się Ania.
Jutro tj. we wtorek 11 maja br. Ania ma wizytę u lekarza. Teraz czas by polska służba zdrowia przejęła pałeczkę. Ania ma guza przerzutowego na płucach. Na szczęście amerykańska pani doktor zabezpieczyła Anię w leki wystarczające na trzymiesięczną kurację.
- Jesteśmy za to bardzo wdzięczni, bo miesięczna kuracja to koszt 10 tys. dolarów – wyznaje W. Korza.
Podczas leczenia w USA Ania i Włodek zebrali sporo doświadczeń i jak mówią - poznali „trochę inną stronę medycyny”.
- Chcemy się tym dzielić i w miarę możliwości pomagać innym. Pierwszą osobą, która przy naszym wsparciu podjęła decyzję o leczeniu w Stanach i już niebawem wylatuje jest Małgosia. Trzymamy kciuki za jej wyleczenie -mówi Włodek.
Tymczasem warto śledzić profil Potrójnie Pozytywna na FB, bo będą się tam pojawiać informacje na temat fundacji oraz polubić i zaobserwować fanpejdż, który niebawem będzie należał do fundacji TUTAJ
Osoby, które chciałyby pomóc Małgosi w leczeniu w USA mogą poczytać o niej TUTAJ
Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?