– Tato, powiedz co mam robić. Chyba zabiłem kolegę – roztrzęsionym głosem powiedział tuż po wypadku do słuchawki telefonu Jacek L.
Wtedy przy kamienicy na ulicy Przemysłowej nie było jeszcze policji, ani karetki pogotowia. Z pobliskiej komendy zdążył przybiec jedynie strażnik miejski Dariusz G., który stał przed budynkiem urzędu miasta i widział pędzącego volkswagena golfa. Potem usłyszał huk. Kierowca wpadł w poślizg na łuku drogi. Nie było śniegu, ale po roztopach zostało tam sporo piachu. Auto wjechało na krawężnik, dachowało i wbiło się w mur kamienicy.
– Według mojej oceny samochód jechał z prędkością od 80 do 100 kilometrów na godzinę – mówił w sądzie Dariusz G.
Trzej chłopcy zdołali wysiąść z golfa o własnych siłach, nie odnieśli poważniejszych obrażeń. Jeden z nich uciekł do szkoły na lekcje, z których wcześniej się zerwali, by pojeździć po mieście. Znaków życia nie dawał czwarty z kolegów, którego ciało zostało częściowo przygniecione. 19-letni Krzysztof A. miał zmiażdżoną czaszkę. Pierwszej pomocy udzielił mu strażnik miejski, który próbował zatamować krwawienie własną koszulą. Chłopak zmarł w szpitalu. Zabrano tam również kierowcę volkswagena. Pobrano mu krew do badań na zawartość środków psychoaktywnych, bo choć był trzeźwy, to badanie policyjnym narkotesterem wykazało, że mógł prowadzić pod wpływem narkotyków. Śledczy prowadzący sprawę przypuszczali, że chłopcy mogli wcześniej zażywać dopalacze. Jacek L. został nawet aresztowany, ale zwolniono go, kiedy prokuratura otrzymała wyniki badań. Okazało się, że w jego organizmie nie było narkotyków, ale relanium, które lekarze podali mu w szpitalu na uspokojenie. Nie umniejsza to jednak winy kierowcy, który zdaniem ekspertów, o kilkadziesiąt kilometrów przekroczył prędkość dopuszczalną na terenie zabudowanym. Za nieumyślne spowodowanie śmierci swojego kolegi, Jackowi L. grozi kara do ośmiu lat pozbawienia wolności.
Kolejna rozprawa odbędzie się w połowie marca. Sąd przesłucha wtedy świadków wypadku. Będzie także starał się ustalić, czy rodzina kierowcy próbowała mataczyć w śledztwie. Takie doniesienie złożyła matka ofiary, która w dniu tragedii przed budynkiem szpitala podsłuchała rozmowę telefoniczną ojca oskarżonego. Mężczyzna informował w niej swojego rozmówcę, że wszystko jest załatwione, a chłopcy wiedzą jak zeznawać. Podobno mieli mówić przesłuchującym ich policjantom, że jego syn jechał z prędkością nie większą niż 60 kilometrów na godzinę.
20240417_Dawid_Wygas_Wizualizacja_stadionu_Rakowa
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?