Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Pamiętacie dawną Eskę? Leszczyński muzyk Mariusz Tuzik przez kilkanaście lat grał w niej na bębnach [ZDJĘCIA]

Karolina Bodzińska
Karolina Bodzińska
archiwum Mariusza Tuzika
Leszczyński muzyk Mariusz Tuzik przez kilkanaście lat grał w Esce na bębnach. Każdy dojrzały czytelnik doskonale wie, o który lokal chodzi. W Esce się tańczyło, randkowało i zakochiwało. Dziś w tym dawnym lokalu rozrywkowym mieści się sklep z używaną odzieżą, a przed nim był market elektroniczny, ale i tak wielu leszczyniaków określając to miejsce mówi: „dawna Eska”.

-Pamiętam tan lokal zaraz po wojnie. Nie było wtedy wysokiego muru i okien lecz przestronny taras. Eska od chwili powstania miała swoją renomę. W niedziele wypadało pójść tam na lody z rodziną - wspomina Mariusz Tuzik. - Takie przyjemne miejsce na pustyni.

W latach sześćdziesiątych, mając niespełna 20 lat pan Mariusz wyszedł z wojska rozpoczął tam pracę. Na fortepianie grał wówczas Bruno Mieliński, na skrzypcach Aleksander Konrad, Jerzy Berwiński na akordeonie i klarnecie, a specjalnością M. Tuzika były bębny. Do pracy zawsze szedł w „mundurku” - wiśniowej marynarce i obowiązkowo w krawacie lub muszce. W samym początkach jego pracy na dancing przychodziło sporo przedwojennych ułanów i byłych żołnierzy.

- Panowie zagracie mi Czerwone maki na Monte Casino? - pytał jeden czy drugi wciskając w kieszeń zwinięty banknot.

I muzycy grali, a sala zamierała.

- Pewien ułan ciągle życzył sobie polkę galopkę, a kiedy graliśmy skakał dookoła sali jak narowisty koń - uśmiecha się do wspomnień pan Mariusz.

Prywaciarze, badylarze to byli ludzie, którzy w tamtych latach nieźle zarabiali, ale gdy bawili się w swojej okolicy ich pieniądze kłuły w oczy wszystkich. Dlatego prywaciarze z rawickiego, kościańskiego czy gostyńskiego przyjeżdżali wyszumieć się do Eski

- Rozróby czasem się zdarzały. Pamiętam takiego jednego klienta. Jak się napił to szalał i bufet demolował. Na szczęście miał z czego regulować rachunki za picie i zniszczenia - wspomina pan Mariusz.

Innym razem leszczyński muzyk przyszedł przed południem grać koncert, jeszcze lekko zaspany.

- Wchodzę i nagle coś mi furknęło za plecami. Czuję, że kark mam mokry. Oglądam się a tam dwóch klientów na kufle walczy. Wszedłem w sam środek bijatyki - relacjonuje leszczyniak.

Lokal miał swój charakter, bo bywali tu wszyscy, cały przekrój społeczny. Można było spotkać zarówno księdza, jak i policjanta, złodzieja oraz panienki lekkich obyczajów. Podczas mistrzostw szybowcowych trzeba było stolik zamówić na dwa tygodnie przed imprezą. Ludzie bili się o miejsca, bo w trakcie takich imprez w Esce można było spotkać dewizowca. Najgorętszy okres zaczynał się podczas karnawału, gdy bawiły się zakłady pracy.

- Na zakładowe imprezy karnawałowe ludzie czekali z utęsknieniem. Pamiętam, że najbardziej wystawnie bawili się ogrodnicy. Mieli zawsze mnóstwo kwiatów, a stoły uginały się od jedzenia - dodaje pan Mariusz.

Kto mógł wejść do Eski? Nie każdy miał tyle szczęścia. Kiedy było niewielu klientów nie było problemu, ale gdy chętnych zbyt szybko przybywało selekcjoner dyktował warunki. Eleganckie, wypastowane buty, krawat lub muszka oraz obowiązkowo koszula i marynarka były przepustką do raju. Czasem jedni wchodzili, w sali zdejmowali krawaty i przez taras podawali je kolegom.

- Oczywiście były takie okresy, że grało się do pustej sali - mówi Tuzik.

W niedzielę około 10.00 w Esce grało się koncerty muzyki poważnej. W repertuarze muzycy nie mieli wolnej ręki. Z Zaiksu dostawali sterty nut z utworami polskich kompozytorów.
Poniedziałek był dla muzyków dniem wolnym i wtedy pan Mariusz regularnie chodził do kina.

- Taki system pracy początkowo mi odpowiadał. Dopóki nie miałem rodziny. Kiedy po latach przestałem grać nie potrafiłem przestawić się na pracę od poniedziałku do piątku - tłumaczy muzyk.

Przez pewien czas w Esce występował duet Nino. To było małżeństwo sympatycznych cyrkowców. Któregoś dnia w mieście pojawiły się plakaty reklamujące striptiz. Przyszły tłumy. W miejscu wydzielonym jako scena zamontowano małe, punktowe, czerwone lampki bardzo ograniczające pole widzenia klientów i zaczął się show.

- On jeździł na jednym kole, a potem pani robiła pokaz. Tancerka zrzuciła tylko wierzchnie łaszki, a pod spodem miała taki specjalny trykot. Przeleciała przed tłumem jak przeciąg. Wszyscy widzieli nagą kobietę choć ona naga wcale nie była - śmieje się Mariusz Tuzik.

A na drugi dzień ksiądz grzmiał z ambony, że „gołe baby w Esce latają”.
Z czasem w lokalu zaczęto grać fajfy muzyczne popołudnia dla młodzieży. Tym sposobem zaczęła się dla Eski nowa era. Po 12 latach pan Mariusz zmienił pracę i porzucił bębny na rzecz tokarki.
*Tekst ukazał się w "Panoramie Leszczyńskiej" w 2013 roku

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na leszno.naszemiasto.pl Nasze Miasto