Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Wielkanoc 2024. Dziś spotykają się dwie polskie tradycje: prima aprilis i śmingus dyngus. Zobaczcie, jak wyglądały dyngusy w Lesznie kiedyś

Śmingus - dyngus, czyli lany poniedziałek to tradycja towarzysząca świętom Wielkiej Nocy. W 2024 roku wyjątkowo spotyka się on z prima aprilisem, czyli dniem żartów. Kto z nas nie szalał jako dziecko z wiadrem wody lub butelką po „Ludwiku”?! Zobaczcie na zdjęciach, jak wyglądały dyngusy w Lesznie przed laty i jak mieszkańcy Leszna wspominają śmigusa – dyngusa z czasów swojego dzieciństwa.

Sylwia Chwaliszewska, dziś nauczycielka wychowania przedszkolnego, dorastała w wieżowcu i największy ubaw miała zrzucając z dziewiątego piętra woreczki z wodą.

- Sąsiedzi zawsze nas wyzywali, ale warto było dostać burę od nich i od rodziców. Taka cena frajdy! - śmieje się Sylwia Chwaliszewska.

Oczywiście, gdy zrzucanie worków już się jej znudziło zbiegła na dwór i z osiedlową ekipą włączała się w podwórkową wojnę domową. Niestety, zapasy wody szybko się kończyły. Ale kto by biegał w tę i z powrotem kilka pięter?! Szczególnie, że nieobecność wzmacniała siły wroga!

- Aby uzupełnić wodę okręcało się hydranty i zabawa trwała dalej – zdradza leszczynianka.

I dokładnie tyle do szczęścia wystarczyło.

Po "Familijnym" lub "Ludwiku"

Dzisiejsi czterdziesto i pięćdziesiąciolatkowie, w czasach PRL -u, nawet nie marzyli o wypasionych karabinach na wodę. Lało się z wiadra, robiło bomby z woreczków śniadaniowych lub pryskało przeciwnika wodą z butelki po „Ludwiku” czy szamponie „Familijnym”.

- Na początku lałem wodę z butelki po szamponie, ale któregoś roku, miałem wówczas 8 lat, pewien starszy kolega – co prawda dwunastolatek, ale dla nas niemal „dorosły” - przyniósł ze sobą wiadro. To było coś! Bardzo nam zaimponował. Też polecieliśmy do domu po wiadra! Potem całą bandą upolowaliśmy jakiegoś dzieciaka spoza naszego terenu, przyparliśmy do muru i kompletnie go zmoczyliśmy. Przyjął kilka wiader, ale był honorowy, nie uronił ani łezki – wspomina Tomasz Walenczak, prezes Stowarzyszenia Bumerang Leszczyński, organizator akcji „Pączki do rączki”.

Oczywiście pobyt na dworze należało przeciągać jak najdłużej.

- Istniało ryzyko, że jak człowieka zmoczą i wróci do domu, mama już na dwór nie wypuści – śmieje się Tomasz Walenczak.

Tylko skąd wziąć wodę? Tomkowa ekipa z Prochowni miała swój patent.

- Zakradaliśmy się do starej kamienicy na Jagiellońskiej, gdzie w piwnicy był kran w wodą… - zdradza leszczyniak.

Akcja planowana z wyprzedzeniem

Dla większości dzieciaków był to długo wyczekiwany dzień. Niektórzy solidnie przygotowywali się do akcji „woda”.

- Wspólnie z koleżankami, już kilka dni wcześniej, planowałyśmy jak oblać wodą kolegów. Oni pewnie robili to samo, chociaż żaden się do tego nie przyznawał. Każda z nas, z wyprzedzeniem, prosiła swoją mamę, aby odkładała butelki po płynie do zmywania naczyń „Ludwik”. Oczywiście preferowałyśmy te duże, ale jeśli nie było zadowalałyśmy się małymi – opowiada Beata Hojnacka, szefowa Stowarzyszenia PL 18 w Lesznie.

Zapasy wodnej, butelkowej amunicji, składowało się pod drzwiami, aby cały czas była pod ręką.

- Jeśli woda w butelkach się skończyła, a tak też bywało, jedna z nas zawsze zostawała na posterunku i uzupełniała zapasy – wspomina dziewczyńską strategię B. Hojnacka.

Jeden lany poniedziałek szczególnie utkwił jej w pamięci.

- Rano do drzwi zadzwonili koledzy. Zerknęłam przez „judasza” i już wiedziałam, co może mnie czekać. Tata, jak na dorosłego przystało, powiedział, że sam otworzy drzwi, a wtedy chłopcy nic nie zrobią….- relacjonuje Beata.

O naiwności dorosłego! Tata małej Beatki źle oszacował przeciwnika i kiedy stawił mu czoło dostał wodą prosto w twarz.

- Był cały mokry! Koledzy spodziewali się mnie i nie zdążyli zareagować. Pomylili się! - zaśmiewa się leszczynianka.

Oczywiście chłopcy zamarli ze strachu.

- Ich miny były bezcenne! - opowiada B. Hojnacka.

Na szczęście jej tata nie był zły. Roześmiał się dobroduszne i przez chwilę pożartował z chłopakami, aby zeszło z nich ciśnienie.

- Potem poszedł się przebrać. My oczywiście pobiegliśmy na dwór, aby rozegrać starcie dziewczyny konta chłopcy – uśmiecha się szefowa PL 18.

Na osiedlu Przyjaźni mieszkali najprzystojniejsi chłopcy

Także Justyna Witczak, leszczyńska psycholożka, lany poniedziałek kojarzy z tatą.

- Pierwsze wspomnienia ze śmigusa – dyngusa mam z nieżyjącym już tatkiem. Co roku obiecywałam sobie, że to ja pierwsza obudzę się i chlusnę wodą w mojego śpiącego jeszcze tatę. Niestety, to on zawsze był pierwszy! Skradał się po cichu gdy spałam odkrywał kołdrę i chlust! - wspomina Justyna Witczak.

Kiedy podrosła i była na etapie zerkania na płeć przeciwną, lany poniedziałek spędzała na dworze.

-Obowiązkowo na osiedlu Przyjaźni, gdzie mieszkało mnóstwo przystojnych chłopaków… - zdradza.

Oczywiście zapas wody zawsze był niedostateczny.

- Worki z wodą i cztery małe, brązowe butelki po „Ludwiku”, nie wystarczały na długo – śmieje się Justyna Witczak.

Zresztą zbyt skuteczna samoobrona nie była wskazana, bo ....w dobrym tonie było zmoczyć tego dnia sukienkę.

- Niby się uciekało, niby chowało przed chłopakami, ale wiadomo było, że każda dziewczyna chciała być oblana. To świadczyło o atrakcyjności i popularności – przekonuje leszczyninka.

Jako, że na brak powodzenia nie narzekała, wracała do domu przemoczona od stóp do głów. Nie przenośni lecz dosłownie, bo wodę miała nawet w butach.

- Jednego roku przemoczone buty zwyczajnie rozkleiły się po kilku dniach. A to był już problem zważywszy na trudności z zaopatrzeniem w tamtych czasach. Mama ostro mnie wówczas skrzyczała – mówi.

Kropelka "Być może"

Z kolei u Hanny Hendrysiak, szefowej Stowarzyszenia Echo w Lesznie w lany poniedziałek panował pewien niezwykle miły zwyczaj.

- Budziła mnie mama skrapiając perfumami „Być może” - uśmiecha się do wspomnień Hanna Hendrysiak.

Potem mała Hania biegła na podwórko i wracała przemoczona. Tradycję śmigusa – dyngusa kultywowała także, gdy założyła własną rodzinę.

- Kiedy synowie troszkę porośli mąż mocował nad drzwiami ich pokoju wiadro z wodą. Który pierwszy wyszedł miał poranny prysznic – śmieje się H. Hendrysiak.

Dziś jest babcią i w lany poniedziałek dokazuje razem z wnukami.

- Z najstarszym, 13 – letnim wnukiem, mamy wojnę na pistolety wodne. Szkoda tylko, że od kilku lat, w ten wyjątkowy dzień, pogoda nam nie sprzyja – ubolewa szefowa Echa.

Krótkie spodenki i pisk dziewcząt

Rzeczywiście kiedyś w Święta Wielkanocne było zdecydowanie cieplej. W lany poniedziałek latało się w koszulkach z krótkim rękawem.

- Krótkie spodenki, smoczki napełnione wodą… ciepłe dni. Ech! Lata młodości! I dziewczyny, które piszczały oblewane zimną wodą…To były inne czasy, bo nawet sąsiedzi przyłączali się do zabawy. Ile razy człowiek był mokry zanim z klatki osiedlowej wyszedł. Jedna była świętość… jeśli ktoś mówił, że nie chce być oblany, to nie został oblany…. no za wyjątkiem dziewcząt – opowiada Krzysztof Jarząbek, prezes Fundacji Życie Cudem Jest w Lesznie i organizator cotygodniowych parkrunów w Karczmie Borowej.

I właśnie był fundament udanego śmigusa – dyngusa!

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Jak globalne ocieplenie zmienia wakacyjne trendy?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na leszno.naszemiasto.pl Nasze Miasto