Danuta Linke jest absolwentką Szkoły Podstawowej nr 7 w Lesznie. Doskonale pamięta, jak uczniowie, w ramach lekcji wychowania fizycznego, z panem Piekarskim regularnie wyrywali chwasty wzdłuż boiska.
- Trwało to od września do listopada. To był cyrk! Chwasty były duże, a ja mała i drobna. Musiałam się szarpać z tym zielskiem. Nie byliśmy zadowoleni z takiego obrotu spraw! Na szczęście z czasem okazało się, że było warto, bo podczas ferii zimowych wylewano tam sztuczne lodowisko. To była frajda! – uśmiecha się pani Danuta. - Przez pierwsze lata lodowisko było bezpłatne, a potem wnosiło się symboliczną opłatę. Do dziś pamiętam tę nierówną płytę i koksowniki umieszczone na obrzeżach. Z czasem zaczęto tam sprzedawać gorącą herbatkę.
Leszczynianka doskonale pamięta dzień, w którym urząd miasta zamontował oświetlenie boiska/ lodowiska.
- Dzięki temu można się było bawić do woli – uśmiecha się pani Danuta.
W tamtych czasach niemal każda młoda dziewczyna marzyła o figurówkach. Danka również. Dostała jest dopiero w ósmej klasie, w 1968 roku, w spadku po kuzynce z Warszawy.
- Były znoszone, ale szewc je naostrzył, a tata odmalował – wspomina.
Choć Leszno w latach siedemdziesiątych miało status miasta wojewódzkiego, w porównaniu do Poznania, Wrocławia czy stolicy, wciąż było „prowincją”. Szczególnie, gdy ktoś podróżował i miał porównanie.
- Moja mama pochodziła z Warszawy i tam mieszkała jej cała rodzina. Często tam jeździliśmy. Jako młoda dziewczyna marzyłam o zamieszkaniu stolicy. Tymczasem musiały mi wystarczyć wizyty u familii – opowiada Danuta Linke.
Do Warszawy, wraz z rodziną, jeździła pociągiem, pks – em, a przy wyjątkowych okazjach latali niedużym samolotem pasażerskim.
- To było coś! - wspomina leszczynianka. - Za pierwszym razem trochę się bałam lecieć, ale stewardessa głaskała mnie po głowie i dałam radę. **
Gdy była w ogólniaku ciocia z Warszawy, zaproponowała jej wakacyjną pracę w salonie kosmetycznym mieszczącym się w Grand Hotelu.
- W ciągu dnia miałyśmy sprzątać z kuzynką na bieżąco salon, a wieczorem, gdy wyjdzie ostatnia klientka miałyśmy przygotować lokal na kolejny dzień – mówi pani Danuta.
Do Grand Hotelu i salonu zachodziły piękne kobiety. Niczym z pierwszych stron żurnali. Takich w Lesznie nie widywała.
- Etole, sztuczne rzęsy…..Za każdy odebrany od nich płaszcz czy etolę dostawałyśmy po dolarze. Dopiero po latach dowiedziałam się, że najelegantsze z tych kobiet były luksusowymi paniami do towarzystwa – śmieje się leszczynianka.
Oczywiście praca w Warszawie była wyjątkową okazją, bo zazwyczaj wraz z koleżanką zarabiała w trakcie wakacji pracując w okolicznych zakładach.
- Któregoś roku, razem z przyjaciółką Irenką, zatrudniłyśmy się w zakładzie przetwórstwa w Rydzynie. To była praca na trzy zmiany przy etykietowaniu butelek z olejem. Taśmowa. Byłam wyczerpana, ale wytrzymałam, bo w perspektywie była wyprawa nad Bałtyk – wspomina leszczynianka.
Zarobione pieniądze rozeszły się w ekspresowym tempie, bo na wakacjach, mimo zakazu, weszła na objęte ochroną wydmy i została złapana przez strażnika.
- Trzeba było zapłacić niemały mandat i wracać do domu autostopem – opowiada pani Danuta.
W ogólniaku starała się być pilną uczennicą, ale miała buntowniczą naturę i zdarzały jej się wagary.
- W latach 70 – tych wagarowanie nie było proste, bo nauczyciele chodzili po knajpach i sprawdzali czy nie przesiadują tam młodzi ludzie. Takie trójki dorosłych penetrowały knajpy do godziny 20.00. Leszczyńska młodzież lubiła w tamtych czasach chodzić do Mokki. My, nastolatki ze śródmieścia chodziliśmy zazwyczaj do Hotelowej. Raz, profesor Ciesielski, mój nauczyciel muzyki z liceum, złapał mnie w kawiarni na paleniu papierosów. Była chryja i karnie wyczytano moje nazwisko na apelu – opowiada D. Linke.
Wakacje pod koniec ogólniaka okazały się przełomowe. Wraz z Andrzejem, swoim ówczesnym chłopakiem, a późniejszym mężem pojechała na saksy Düsseldorfu. A że mieli fantazję poszli za ciosem i skoczyli do Francji, gdzie zatrudnili się przy pieleniu ogródków. Zabawili tak długo, że nie zdążyła wrócić na początek roku szkolnego. Na jakiś czas zawiesiła więc naukę. Na szczęście w końcu dojrzała, wróciła do Leszna, dokończyła szkołę, wyszła za mąż i podjęła pracę na poczcie.
- Jeśli chodzi o telefony, to obejmowałam abonentów z Gostynia, Kościana i Ponieca. Fantastycznie wspominam tę pracę. Miałam godziwą pensję i świetnych przełożonych. Moja kierowniczka we wszystkim mnie wspierała. Niestety, swoją pierwszą wypłatę w wysokości 120 zł zgubiłam w dniu jej odebrania. Musiała wypaść z kieszeni w trakcie wyjmowania chustki do nosa. Było mi bardzo głupio, bo mama akonto tej pierwszej wypłaty kupiła mi kremowy, szalenie drogi, włoski prochowiec w komisie przy Słowiańskiej. Kiedy to zrozumiałam rozpłakałam się przy mojej babci, a ona cichaczem wręczyła mi swoją emeryturę i kazała wszystkim powiedzieć, że to moja pensja - zdradza pani Danuta.
Może ówczesne czasy nie były najłatwiejsze, ale z pewnością ludzie byli wobec siebie niezwykle życzliwi. I właśnie tej życzliwości doświadczyła i do dziś doświadcza pani Danka.
Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?